Niedawno wpadłem do przyjaciela, który wyposażał nowy dom i potrzebował pomocnej dłoni przy montażu oświetlenia sufitowego. Na szczęście poszło nam lepiej niż majstrom z kultowej czeskiej bajki o sąsiadach i po niedługim czasie z dumą spojrzeliśmy na ukończone dzieło. Kumpel podszedł do kontaktu, nacisnął pstryczek i lampa się zapaliła. Sęk w tym, że zapaliła się nie ta, co trzeba. Podrapał się w głowę, zniknął na chwilę w czeluści domowej serwerowni, wrócił, nacisnął ten sam pstryczek i tym razem rozbłysła właściwa. Brew powędrowała mi pod grzywkę. Ale jak to?

Z mojej perspektywy, jako człowieka przywykłego do tradycyjnych włączników, zadziała się rzecz trochę magiczna, zasypałem więc przyjaciela pytaniami. Wracałem od niego z głową pełną informacji o inteligentnych domach, wszystkoumiejących przełącznikach, którym można kazać zapalać lampy albo podnosić rolety zgodnie z naszym widzimisię oraz o komunikatach płynących między rozmaitymi czujnikami i aparaturą automatyzującą na przykład działanie centralnego ogrzewania. Wróciłem do mojego całkiem nieinteligentnego domu i z rozpaczy użyłem jedynego urządzenia, które podnosiło jego budowlane IQ, a mianowicie samotnej żarówki wi-fi. „Cześć, moja ostojo internetu rzeczy” – rzekłem i zabrałem się do zgłębiania tematu.

 

Inteligentne domy

 

Jeszcze ćwierć wieku temu koncepcja inteligentnego domu wciąż kojarzyła się raczej z książkami sci-fi niż z praktycznymi zastosowaniami, choć nie jest zupełnie nowa – na przykład już w 1950 roku Emil Mathias, zapalony majsterkowicz, wzniósł w Jackson w stanie Michigan budynek o nazwie Push-Button Manor, który można uznać za protoplastę domowej automatyzacji. Z dzisiejszej perspektywy jego możliwości były nader skromne, obejmowały bowiem między innymi automatycznie otwierane rolety i okna oraz system kontroli ich zamknięcia na noc, a także interkom. Sprawy nabrały rozpędu dopiero na przełomie stuleci, kiedy czujniki, mikrokontrolery i łączność bezprzewodowa stały się znacznie tańsze i bardziej dostępne. Mniej więcej wtedy pojawił się pomysł, by do dynamicznie rozwijającej się globalnej sieci podłączać nie tylko komputery, ale… różne rzeczy. Tak zaczęła się era „internetu rzeczy” (ang. Internet of Things; IoT), której nazwę przypuszczalnie zawdzięczamy brytyjskiemu przedsiębiorcy Kevinowi Ashtonowi. (Jak sam twierdzi, użył jej on w opracowanej w 1999 roku prezentacji dla firmy Procter & Gamble).

 

Rozgadane przedmioty

 

Ten wpis rozpocząłem od wzmianki na temat domowej automatyki, zarządzanej przez platformy takie jak zyskujący coraz większą popularność Home Assistant. Ale IoT to nie tylko zdalnie sterowane żarówki, autonomiczne systemy grzewcze, lodówki przypominające o zakupach czy odkurzacze, które znają układ naszego mieszkania lepiej niż my sami i po wykonaniu zadania grzecznie kładą się spać w swojej stacji dokującej. Internet rzeczy otacza nas w wielu miejscach, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Gadających ze sobą za naszymi plecami przedmiotów jest bardzo wiele, a choć przesadą byłoby nazywanie „inteligentnym” każdego urządzenia podłączonego do sieci – jak wspomnianej na początku żarówki – coraz więcej z nich jest w stanie pozyskiwać i gromadzić dane oraz wymieniać się nimi.

 

Istotą IoT jest nasycenie przestrzeni czujnikami i autonomicznymi urządzeniami w stopniu, który pomaga w usprawnieniu różnorodnych procesów i ułatwia funkcjonowanie na co dzień. O inteligentnych domach już wspomniałem, co zatem jeszcze potrafi internet rzeczy, poza tym, że błyska żarówkami i mruga diodkami sprzętów gospodarstwa domowego?

 

  • Miasto. Inteligentne przestrzenie miejskie to coś więcej niż dostępność wi-fi w uczęszczanych miejscach publicznych. Autonomiczne latarnie oraz sygnalizatory reagujące na zmiany natężenia ruchu, urządzenia do monitorowania hałasu i jakości powietrza połączone z systemami informującymi mieszkańców o potencjalnych zagrożeniach czy procesy gospodarki odpadami bazujące na czujnikach zapełnienia kontenerów, to tylko kilka przykładów.
  • Zdrowie. Od jakiegoś czasu wręcz nie mogę się obejść bez podsumowania jakości snu i stanu zdrowia, wyświetlanego przez smartwatch jednego z popularnych producentów. Dopóki nie zapoznam się z poranną oceną snu, nie mam pojęcia, czy się wyspałem! Ale żarty na bok – inteligentne zegarki, pierścienie i opaski fitness mają wielu zwolenników, a ich możliwości coraz częściej obejmują nadzorowanie podstawowych parametrów stanu zdrowia. Internet rzeczy w kontekście zdrowia sięga jednak znacznie dalej; istnieje nawet jego gałąź o nazwie Internet of Medical Things (IoMT), której idea polega między innymi na wykorzystywaniu różnorodnych czujników i systemów monitoringu pacjentów, które mogą przesyłać dane lekarzowi w czasie rzeczywistym. Odpowiednio zaprojektowane interfejsy mogą też usprawniać rehabilitację chorego.
  • Przemysł i logistyka. Potencjał IoT w tej dziedzinie jest ogromny. Nietrudno sobie wyobrazić, że maszyny, które potrafią zasygnalizować potencjalną awarię na podstawie automatycznie rejestrowanych odchyłek od norm funkcjonowania zanim jeszcze coś wybuchnie (a przynajmniej zanim zacznie dymić) mogą przynosić firmie spore oszczędności. Na tej samej zasadzie sieć kamer, dronów i czujników pozwala zoptymalizować funkcjonowanie magazynu.

 

Możliwości IoT zdają się ograniczone jedynie naszą wyobraźnią, a wraz z dalszą miniaturyzacją sensorów i innych urządzeń, usprawnianiem źródeł zasilania i rozwojem protokołów komunikacyjnych niewątpliwie będą jeszcze rosły. Technologia stanie się dyskretnym towarzyszem, który czasami będzie wiedział o nas więcej niż powiedzielibyśmy własnej rodzinie. Chwileczkę, a może już wie więcej, niż byśmy chcieli? I właściwie ile chcielibyśmy owemu towarzyszowi przekazać? Inteligentny odkurzacz zna mieszkanie jak własny pojemnik na kurz, smart TV wie, co oglądamy w piątki po dwudziestej trzeciej, zegarek cierpliwie odnotowuje tętno i aktywność fizyczną… Strach się bać, co mogłoby się zdarzyć, gdyby wszystkie te dane trafiły w niepowołane ręce. Ba, w świecie, w którym każde urządzenie jest sterowane przy użyciu aplikacji, zawieruszony smartfon może doprowadzić do małej katastrofy.

 

Z myślą o ograniczeniu ryzyka związanego z korzystaniem z dobrodziejstw IoT należy zatem pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Są to właściwie te same reguły, co w przypadku każdej innej technologii sieciowej. Aktualizuj oprogramowanie, zmieniaj domyślne hasła, używaj oddzielnej sieci dla urządzeń IoT i kieruj się zdrowym rozsądkiem (jeśli żarówka jest tak inteligentna, że żąda dostępu do kontaktów i lokalizacji, warto zapytać „po co?”).

 

Chcemy tego czy nie, internet rzeczy otacza nas już dziś. Urządzenia komunikują się ze sobą, analizują dane i podejmują decyzje. IoT może ułatwiać życie, usprawniać funkcjonowanie fabryk i miast czy dawać najzwyklejszą frajdę z użytkowania urządzeń, lecz stanowi kolejne narzędzie do zbierania bardzo wrażliwych informacji o tym, co dla nas najcenniejsze. Mądrze używany może otworzyć drzwi do wygodniejszej codzienności, lecz użytkowany nieroztropnie może uchylić je także przed niepowołanymi gośćmi.