W obronie wolnościAutor: Sam WilliamsTłumaczenie: Krzysztof Masłowski Tytuł oryginału: Free as in Freedom Format: B5, stron: 296 wersja spakowana wersja drukowana w helion.pl |
Poprzedni | Spis treści | Następny | Wersja spakowana | Wersja drukowana w helion.plRozdział 8.
Św. IGNUcy
Maui High Performance Computing Center1 mieści się w jednopiętrowym budynku na zapylonych czerwonawych wzgórzach nad miastem Kihei. Otoczone przez warte miliony dolarów krajobrazy i ekskluzywną posiadłość Silversword Golf Course2, centrum wygląda na ośrodek naukowy zbudowany tu jedynie w celu marnotrawienia pieniędzy. Dalekie od pudełkowej i sterylnej ciasnoty Tech Square, a nawet rozciągniętych szeroko naukowych metropolii Argonne3 w Illinois i Los Alamos4 w Nowym Meksyku - MHPCC wygląda jak miejsce, w którym naukowcy więcej czasu poświęcają na opalanie się niż na swoje postdoktoranckie projekty badawcze.
Jest to prawdą tylko w połowie. Choć naukowcy z MHPCC rzeczywiście korzystają z możliwości rekreacji, pracę swą traktują poważnie. Według serwisu internetowego Top500.org śledzącego działanie najpotężniejszych superkomputerów na świecie, superkomputer IBM SP Power3, działający w MHPCC i wykonujący 837 miliardów operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę, jest jednym z 25 najpotężniejszych komputerów na świecie. Jako wspólna własność University of Hawaii i U.S. Air Force dzieli swoje cykle pracy między rozgryzanie wojskowych problemów obliczeniowych sił lotniczych i wyliczenia związane z pracami badawczymi w dziedzinie fizyki wysokich energii.
MHPCC jest miejscem, gdzie wysoka kultura badań naukowych i inżynierii w spokojnej równowadze współistnieje z kulturą wysp hawajskich. Slogan ze strony internetowej z roku 2000 określił to jako "Obliczenia komputerowe w raju".
Nie jest to miejsce, w którym moglibyśmy spodziewać się znaleźć Richarda Stallmana, człowieka, który spoglądając przez biurowe okno na przepiękny Maui Channel, mruczał cierpko: "Za dużo słońca". Jednakże przybył tu jako emisariusz mający przekazać przesłanie z innego komputerowego raju, musiał więc pogodzić się z wystawieniem na tropikalne słońce swej bladej skóry hakera.
Gdy przyjechałem tam, aby wysłuchać przemówienia Stallmana, sala konferencyjna już przed czasem była wypełniona. Podział audytorium według płci był nieco, choć niewiele, lepszy niż w Nowym Jorku: 85% mężczyzn i 15% kobiet, z czego około połowa ubrana w spodnie koloru khaki i koszulki z golfowym logo. Resztę stanowili miejscowi z twarzami w ciemnym kolorze ochry, odziani w krzykliwie kwieciste koszule, tak popularne w tej części świata. Jedynym resztkowym wskaźnikiem ich statusu komputerowców były gadżety: telefony komórkowe Nokia, Palm Piloty5 i laptopy Sony VAIO.
Nie trzeba dodawać, że Stallman stojący przed słuchaczami w niebieskim, jednobarwnym T-shircie, luźnych, brązowych poliestrowych spodniach i białych skarpetkach, odróżniał się od nich jak kciuk od reszty palców. Fluorescencyjne światła sali konferencyjnej podkreślały niezdrowy kolor jego nieprzywykłej do słońca skóry. Jego broda i długie włosy wywołałyby krople potu na najchłodniejszym hawajskim karku. Nawet wytatułowanie sobie na czole napisu "mainlander6" nie wyróżniałoby go bardziej wśród zebranych.
Gdy Stallman bezczynnie przechadzał się na przodzie sali, kilku słuchaczy, ubranych w T-shirty z logo Manui FreeBSD Users Group7 (MFUG), śpiesznie ustawiało kamerę i sprzęt audiowizualny. FreeBSD to wolne oprogramowanie będące odgałęzieniem Berkeley Software Distribution, poważanej w latach siedemdziesiątych akademickiej wersji Uniksa. Pod względem technicznym jest konkurentem systemu operacyjnego GNU/Linux. Nadal w hakerskim świecie wszystkie wystąpienia Stallmana są rejestrowane z zapałem archiwistów-amatorów Grateful Dead8. Członkowie MFUG kierującego lokalnym ruchem wolnego oprogramowania otrzymali zadanie utrwalenia wszystkich złotych okruchów mądrości RMS9 i przekazania ich braci programistycznej w Hamburgu, Bombaju i Nowosybirsku.
Analogia z Grateful Dead jest właściwa. Często opisując poczynania biznesowe zgodne z modelem wolnego oprogramowania, Stallman podaje jako przykład Grateful Dead. Rezygnując z ograniczania możliwości nagrywania przez fanów koncertów na żywo, zespół ten stał się czymś więcej niż tylko grupą rockową. Stał się ośrodkiem odrębnej społeczności, wspólnoty wyznawców jego muzyki. Z upływem czasu wspólnota ta stała się tak wielka i tak oddana, że grupa zaczęła unikać kontraktów nagraniowych i poświęciła się jedynie objazdom i koncertom na żywo. W czasie ostatniego turnee w roku 1994 za bilety zebrano sumę 52 milionów dolarów.
Z tym sukcesem mogłoby się mierzyć kilka firm programistycznych, ale wspólnotowy aspekt społeczności wolnego oprogramowania spowodował, że w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych część z nich zaczęła przyznawać, że publikowanie kodu źródłowego może być dobrym pomysłem. Mając nadzieję na stworzenie rzeszy lojalnych użytkowników, takie firmy jak IBM, Sun Microsystems i Hewlett Packard zaczęły przestrzegać formy, jeżeli nie ducha, stallmanowskiego przesłania. Uznając GPL10 za Magna Carta11 technologii przemysłu informatycznego, redaktor kolumny programistycznej w ZDNet12, Evan Leibovitch, opisał rosnący wpływ GNU i uznał, że to coś więcej niż okresowy trend. "Ten ruch społeczny pozwala użytkownikom ponownie decydować o przyszłych poczynaniach - pisze Leibovitch. - Tak jak Magna Carta dała prawa poddanym brytyjskim, tak GPL wzmacnia prawa i wolność konsumentów za pomocą oprogramowania udostępnianego użytkownikom"13.
Wspólnotowo-plemienny aspekt społeczności wolnego oprogramowania pomaga wyjaśnić, dlaczego 40 dziwaków programistów przybyło na konferencję, by posłuchać Stallmana, zamiast pracować nad swymi projektami z dziedziny fizyki lub surfować po sieci, tworząc znaczące raporty.
Inaczej niż w trakcie przemówienia w Nowym Jorku, tym razem Stallman zaczął bez wstępu i bez przedstawienia się. Gdy członkowie FreeBSD wreszcie uporali się ze sprzętem, po prostu zrobił kilka kroków do przodu i zaczął mówić, tłumiąc inne głosy w sali.
"W większości przypadków w rozważaniach, jakie prawa powinny rządzić używaniem oprogramowania, uczestniczą ludzie z firm programistycznych, którzy rozważają problem z dogodnego dla nich punktu widzenia - powiedział, rozpoczynając wystąpienie. - Rozmyślają, jakie zasady należy narzucić wszystkim, by płacili im masę pieniędzy. Dobry los pozwolił mi w latach siedemdziesiątych należeć do społeczności programistów, która wspólnie korzystała z oprogramowania i użyczała go innym. I dlatego zawsze spoglądam na to samo zagadnienie z innej strony i pytam: jaki rodzaj praw może umożliwić stworzenie dobrego społeczeństwa, dobrego dla ludzi, którzy je stanowią? Z tego powodu dochodzę do zupełnie innych odpowiedzi."
Jak zawsze, przytoczył swą opowieść o drukarce laserowej, we właściwym momencie uzupełniając wypowiedź gestem wyciągniętej ręki wskazującej w tłum słuchaczy. Poświęcił także chwilę na wyjaśnienie nazwy GNU/Linux.
"Niektórzy pytają mnie Po co tyle starań o zdobycie zaufania do tego systemu? Najważniejsze, że robota została zrobiona, a nie to, czy ludzie się o tym dowiedzą. Rada byłaby dobra, gdyby była prawdziwa, ale zadaniem nie było samo zbudowanie systemu, lecz jego rozpowszechnienie wśród użytkowników komputerów. Aby to było możliwe, musimy zrobić wszystko, aby wszelkie działania na komputerze można było wykonać za darmo, tzn. aby oprogramowanie było wolne.14 i 15"
"Jest jeszcze wiele do zrobienia" - dodał.
Dla niektórych słuchaczy były to informacje dobrze znane, dla innych trąciły wiedzą tajemną. Gdy jeden ze słuchaczy w koszulkach golfowych zaczął przysypiać, Stallman zamilkł i poprosił, by ktoś przebudził usypiającego.
"Ktoś kiedyś powiedział, że mój głos jest tak kojący, że mógłbym zostać uzdrowicielem - powiedział, powodując krótki wybuch śmiechu. - Zgaduję, że oznacza to, iż mogę wam pomóc zapaść w błogi, dający odprężenie sen. Zapewne niektórzy z was tego potrzebują, więc nie powinienem wam w tym przeszkadzać. Jeżeli potrzeba wam snu, śpijcie".
Wystąpienie skończyło się dyskusją na temat patentów oprogramowania, tematu o coraz większym znaczeniu dla obu stron: firm programistycznych i społeczności wolnego oprogramowania. Koncepcja patentów, wymyślona i napisana dla świata realnego, okazała się nieporęczna i niedostosowana do kruchego świata technologii informatycznych, tak jak nie pasowała do działalności Napstera. Różnica między ochroną programu za pomocą copyrightu i praw patentowych jest subtelna ale znacząca. W przypadku copyrightu twórca programu może ograniczać kopiowanie kodu źródłowego, ale nie powielanie idei i funkcji programu. Inny twórca oprogramowania, jeżeli nie ma ochoty na używanie programu zgodnie z narzuconymi warunkami, może dokonać inżynierii wstecznej, tzn. skopiować funkcjonalność, pisząc kod od nowa. Takie powielanie pomysłów jest powszechnie stosowane w przemyśle programistycznym, gdzie firmy izolują grupy zajmujące się inżynierią wsteczną, aby zabezpieczyć się przed oskarżeniami o szpiegostwo przemysłowe i nieuczciwe hokus-pokus. W żargonie informatycznym takie postępowanie jest określane jako clean room engineering16.
Ochrona patentowa działa odmiennie. Według Biura Patentowego Stanów Zjednoczonych (U.S. Patent Office) firmy i osoby indywidualne mogą za pomocą patentów chronić innowacyjne algorytmy i zgłaszać swe skargi do publicznego rozpatrzenia. Teoretycznie pozwala to właścicielom patentów czerpać korzyści z udostępniania chronionej informacji, a ich prawa wyłączności obowiązują w okresie ograniczonym zwykle do 20 lat. Praktyczna wartość tej ochrony jest dość problematyczna, gdyż często działanie programu ujawnia tajemnicę pomysłu. W przeciwieństwie do copyrightu, patent umożliwia jego właścicielowi tamowanie niezależnego tworzenia oprogramowania opartego na tym samym pomyśle lub o takiej samej funkcjonalności.
W przemyśle informatycznym, gdzie okres dwudziestoletni to cała rynkowa epoka, patenty mają znaczenie strategiczne. Tam gdzie takie firmy jak Microsoft i Apple niegdyś toczyły boje o copyright oraz "wygląd i odczucie" (ang. look and feel) różnych technologii, dzisiejsze firmy internetowe starają się otaczać patentowym płotem pojedyncze aplikacje i modele biznesowe, czego najlepszym przykładem jest próba Amazon.com, która w roku 2000 usiłowała opatentować proces dokonywania zakupu jednym kliknięciem (ang. one-click online shopping process). Jednakże dla większości firm patenty chroniące oprogramowanie są bronią defensywną, której użycie w licencjach wzajemnych, umowach "krzyżowych" itp. służy wyrównaniu sił i międzyfirmowemu odprężeniu, złagodzeniu wzajemnych napięć. Jednakże nadal w kilku istotnych przypadkach algorytmów komputerowego szyfrowania i tworzenia obrazów graficznych dostawcy oprogramowania z powodzeniem tłumią poczynania rywali.
Według Stallmana, praktyka chronienia oprogramowania za pomocą patentów dramatycznie wzmaga potrzebę zwiększenia hakerskiej czujności i uwydatnia polityczne korzyści, jakie niesie istnienie konkurencyjnego wolnego oprogramowania. Wskazuje, że patenty programistyczne czynią niedostępnymi pewne regiony rynku i twierdzi, że dzięki konkurencyjnej wydajności i cenie wolne oprogramowanie, takie jak GNU/Linux i FreeBSD, zaczęło już zdobywać swoje miejsce, wypierając z rynku oprogramowanie z prywatnymi prawami własności. Niestety, wydajność i cena są dla ludzi ważniejsze niż podstawowa kwestia wolności użytkowników i twórców oprogramowania17.
"To nie brak zdolności nie pozwala nam tworzyć lepszego oprogramowania - mówił Stallman. - Nie możemy tego robić, bo nie mamy do tego prawa. Ktoś zakazał nam działać dla dobra społeczeństwa. Co się dzieje, gdy użytkownicy odkrywają spowodowane tym luki w wolnym oprogramowaniu? Jeżeli z tego, co głosi ruch zwolenników oprogramowania open source utkwiła im w pamięci obietnica tworzenia programów wydajnych i godnych zaufania, powiedzą: Nie daliście takiego produktu, jaki obiecywaliście. Ten program nie jest tak funkcjonalny, ani tak niezawodny, jak obiecywaliście. Brak mu takiej to a takiej funkcji. Okłamaliście nas. Jeżeli natomiast zgadzają się z naszą opinią, że wolność jest wartością samą w sobie, powiedzą: Dlaczego ci ludzie ośmielają się pozbawiać nas tej funkcji programu? Dlaczego ośmielają się ograniczać naszą wolność? I dzięki takim odpowiedziom możemy wytrwać pod gradem ciosów wymierzanych przez odłamki eksplodującego pocisku z patentami".
Tego rodzaju komentarze oczywiście powodują sporo zamieszania. Większość obrońców oprogramowania open source sprzeciwia się prawom patentowym jeszcze głośniej niż Stallman. Jednakże nikt nie podważa jego opinii, że adwokaci oprogramowania open source kładą nacisk głównie na korzyści utylitarne a nie polityczne. Zwykle, zamiast podkreślać polityczne znaczenie wolnego oprogramowania, mówią o integralności jego konstrukcji opartej na hakerskim modelu rozwoju. Cytując oceny równorzędnych programów, malują obraz GNU/Linuksa lub FreeBSD jako lepiej skonstruowanych, lepiej sprawdzonych i, co z tego wynika, dla przeciętnego użytkownika bardziej godnych zaufania.
Nie oznacza to, że pojęcie "oprogramowanie open source" nie niesie żadnych politycznych implikacji. Termin ten przez jego adwokatów jest używany z dwóch powodów. Po pierwsze, eliminuje zamieszanie wokół słowa "wolny", które biznes interpretuje zwykle jako "o zerowych kosztach". Po drugie, pozwala firmom na rozpatrywanie zagadnienia wolnego oprogramowania raczej z technicznego niż etycznego punktu widzenia. Eric Raymond, jeden z twórców Open Source Initiative18 i doskonały haker, poparł używanie terminu "oprogramowanie open source" w eseju z roku 1999 "Zamknij się i pokaż im kod" (ang. Shut Up and Show Them the Code), gdzie efektywnie podsumował frustracje płynące z kroczenia polityczną drogą Stallmana.
Retoryka RMS potrafi uwieść wielu z nas. My, hakerzy, jesteśmy skłonnymi do rozmyślań idealistami, do których łatwo trafiają takie słowa jak "zasada","wolność" i "prawa". Nawet jeżeli nie zgadzamy się ze szczegółami programu, chcemy, aby retoryka RMS odnosiła skutek, sądzimy, że powinna działać na ludzi, i dziwimy się, że w 95% nie odnosi skutku, gdyż trafia na myślących inaczej niż my.19W wymienionych przez Raymonda 95% mieszczą menadżerowie biznesu, inwestorzy i niehakerscy użytkownicy komputerów, którzy z prostego porównania liczb odczytują tendencje rynkowe. Bez znalezienia drogi do przekonania tych ludzi hakerzy wraz ze swoją ideologią będą zawsze tkwić na marginesie społeczeństwa:
RMS, naciskając na dyskutowanie o prawach użytkowników komputerów, wysyła do nas niebezpiecznie atrakcyjne zaproszenie do powtarzania starych błędów. Powinniśmy je odrzucić, nie dlatego że opiera się na złych zasadach, lecz dlatego, że język, którego używa w zastosowaniu do oprogramowania, nikogo prócz nas nie przekonuje. Wręcz przeciwnie - ludzi spoza naszej kultury wprawia w zakłopotanie i odpycha.20Patrząc na Stallmana przedstawiającego osobiście swą polityczną wizję, trudno zauważyć cokolwiek wprawiającego w zakłopotanie lub odpychającego. Jego wygląd może się nie wydawać zachęcający, ale przesłanie jest logiczne. Jeżeli ktoś ze słuchaczy pyta, czy świadomie unikający zaznaczania praw własności twórcy wolnego oprogramowania nie tracą możliwości dotrzymywania kroku postępowi najnowszych technologii, odpowiada, używając określeń zgodnych z jego własną wizją. "Sądzę, że wolność jest ważniejsza od postępu technicznego - mówił w trakcie swojego wystąpienia na Hawajach. - Zawsze wybiorę wolny program mniej zaawansowany technicznie, a nie jego lepszy technicznie odpowiednik z zastrzeżonymi prawami własności, gdyż nie zamierzam porzucać mej wolności dla takiego drobiazgu. Zgodnie z zasadą, którą wyznaję, nie chcę korzystać z czegoś, czym nie mogę podzielić się z innymi".
Tego rodzaju odpowiedzi podkreślają quasireligijną naturę jego przesłania. Jak żyd przestrzegający koszeru lub mormon niepijący alkoholu, Stallman swoją decyzję niekorzystania z oprogramowania z prywatnym prawem własności ubiera w szaty tradycji i osobistych wierzeń. Jako niosący nową programistyczną ewangelię unika narzucania swych wierzeń siłą, jednak słuchacze rzadko wychodzą z jego wykładów nie przekonani, gdzie leży prawda.
Aby dotrzeć ze swym przesłaniem do słuchaczy, uzupełnił wykład rytualnym przerywnikiem. Z plastikowej torby wyciągnął czarną togę i nałożył ją na ramiona, z drugiej torby wyjął malowany żółtą odblaskową farbą dysk komputerowy i umieścił go sobie na głowie, co widownia przyjęła ze śmiechem.
"Jestem święty Ignucy z Kościoła Emacs - powiedział, wznosząc prawą rękę w geście szyderczego błogosławieństwa. - Błogosławię twój komputer, moje dziecko".
Stallman jako święty Ignucy. Zdjęcia Woutera van Oortmerssena
Słuchacze wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Widownia klaskała, dysk na głowie Stallmana chwytał światło lamp świecących nad głową i pobłyskiwał, doskonale imitując aureolę. W jednej chwili przeistoczył się z niezręcznego haole21 w postać z rosyjskiej świętej ikony.
"Emacs został napisany jako zwykły edytor tekstowy - mówił Stallman, tłumacząc swój strój. - Z czasem stał się sposobem na życie dla wielu i religią dla niektórych. Nazywamy tę religię Kościołem Emacs".
Ten moment autoparodii rozweselił zebranych, trafiając również do tych wielu, którzy wcześniej stallmanowską formę programistycznego ascetyzmu zdawali się uważać za maskowany przebraniem fanatyzm religijny. Było to także głośne "zrzucenie drugiego buta"22. Nałożenie togi i aureoli było przyzwoleniem: "Dobrze, śmiejcie się ze mnie. Wiem, że wyglądam dziwacznie".
A co się tyczy samej osoby świętego Ignucego, Stallman twierdzi, że pojawił się on w roku 1996, długo po powstaniu Emacsa i równie długo przed pojawieniem się terminu "oprogramowanie open source". Jego pojawienie się zostało przyspieszone dążeniem do objęcia przywództwa hakerskiej społeczności. Mówiąc w ten sposób "śmiejcie się ze mnie", chciał przekonać wszystkich, że on, uparty Stallman, nie jest fanatykiem, choć wielu stara się przedstawić go w ten sposób. Dodaje, że później inni starali się nadać temu zbyt wielkie znaczenie, by podkreślić jego rolę programistycznego ideologa, jak to zrobił Eric Raymond w wywiadzie z roku 1999 umieszczonym w serwisie internetowym linux.com:
Gdy mówię, że RMS skaluje swoje poczynania, nie lekceważę go i nie oskarżam o nieszczerość. Stwierdzam jedynie, że jak każdy dobry "przekonywacz" stosuje teatralne gesty. Czasem robi to świadomie dla zwiększenia efektu - czyż nie widzieliście go, jak przebrany za świętego Ignucego z dyskową aureolą na głowie błogosławi oprogramowanie? Jednakże często czyni to nieświadomie; umie odpowiednio pobudzić słuchaczy, aby trzymać ich uwagę w napięciu, zwykle unikając szokowania23.Stallman analizę Raymonda kwituje stwierdzeniem: "To mój sposób śmiania się z samego siebie. Jeżeli inni widzą w tym coś więcej, jest to ich problem, a nie mój".
Przyznaje się do szmiry. "Śmieszy was to? - zapytał w pewnym momencie. - Uwielbiam być w centrum zainteresowania". Jak mówi, aby sobie to ułatwić, zapisał się kiedyś do Toastmasters, organizacji pomagającej swoim członkom udoskonalać umiejętność publicznego występowania, i teraz wszystkim to poleca. Osiągnął umiejętności sceniczne, których mogą mu pozazdrościć profesjonalni aktorzy i wyczuwa związek swych wystąpień z wodewilami ostatnich lat. W kilka dni po przemówieniu Stallmana w Maui High Performance Computing Center, robiąc aluzję do wystąpienia na Linux World Expo 1999, spytałem go, czy ma kompleks Groucho Marxa, tzn. niechęć do należenia do wszelkich klubów, które chętnie widziałyby go jako swego członka. Odpowiedział natychmiast: "Nie, ale podziwiam Groucho Marxa i sądzę, że pod wieloma względami jestem inspirowany przez niego, a także przez Harpo24."
Wpływ Groucho Marxa jest widoczny w jego zamiłowaniu do gier słownych, choć z drugiej strony jest to typowa cecha większości hakerów. Wpływ Groucha daje się zauważyć przede wszystkim w sposobie wypowiadania kalamburów. Mówi je z kamienną twarzą, jakby mimochodem, bez zdradzania emocji nawet przez uniesienie brwi lub wykrzywienie ust, co sprawia wrażenie, że on bardziej śmieje się z widowni, niż ona z niego.
Ale wrażenie to szybko znika, gdy patrzymy na członków zespołu Maui High Performance Computer Center, śmiejących się z parodii świętego Ignucego. Bez żadnego szczególnego wysiłku potrafił skłonić do śmiechu salę pełną inżynierów. "Bycie świętym Kościoła Emacs nie wymaga celibatu, ale zmusza do życia w moralnej czystości - mówił do mauitańskiego audytorium. - Musicie egzorcyzmami wygnać diabelski system operacyjny z prawem własności i zainstalować na waszych komputerach całkowicie wolny i święty system GNU, a na nim instalować jedynie wolne oprogramowanie. Jeżeli złożycie takie śluby i będziecie żyć, nie łamiąc ich, zostaniecie świętymi Kościoła Emacs i aureola pojawi się wokół waszych głów.
Skecz o świętym Ignucym zakończył dowcipem z podtekstem. W większości systemów uniksowych i spokrewnionych z Uniksem głównym konkurentem Emacsa jest vi, edytor tekstowy stworzony przez byłego studenta UC Berkeley25, a obecnego szefa działu badawczego Sun Microsystems, Billa Joya. Przed zdjęciem aureoli Stallman pokpiwał sobie z programu rywala. Mówił: "Ludzie czasami pytają mnie, czy grzechem wobec Kościoła Emacs jest używanie vi. Odpowiadam, że korzystanie z wolnej wersji vi to nie grzech, lecz pokuta. Szczęśliwego hakowania".
Po krótkiej sesji zadawania pytań słuchacze zebrali się wokół Stallmana. Kilku poprosiło o autografy. "Podpiszę to - powiedział, trzymając podany przez jakąś kobietę wydruk Powszechnej Licencji Publicznej GNU26 - ale tylko wtedy, gdy przyrzekniesz mi, że będziesz używać prawidłowej nazwy GNU/Linux zamiast Linux i wszystkim swoim przyjaciołom nakażesz to samo".
Ten komentarz jedynie potwierdza moje prywatne obserwacje. W przeciwieństwie do innych występujących na scenie oraz wielu polityków, Stallman nie ma "trybu prywatnego". Obok świętego Ignucego istnieje ideolog, taki sam na scenie, jak i poza nią. Tego samego wieczoru podczas rozmowy przy obiedzie, gdy jakiś programista wspomniał o swoim pozytywnym stosunku do oprogramowania open source, Stallman poprawił go: "Masz na myśli wolne oprogramowanie. Tak należy o nim mówić."
Zadającym pytania po wystąpieniu Stallman przyznał się do zapędów pedagogicznych. "Wielu ludzi powiada: Najpierw zaproś do wstąpienia do społeczności, a potem nauczaj o wolności. Może to być rozsądna strategia, ale w praktyce wszyscy zapraszają do udziału w społeczności, ale gdy chętni już się pojawią, mało kto zajmuje się nauczaniem o wolności".
Przypomina to nieco miasto z trzeciego świata. Ludzie tam ciągną z nadzieją wzbogacenia się lub przynajmniej uczestniczenia w otwartej, żywej kulturze, ale ci, którzy dzierżą władzę, wciąż stosują różne triki i strategie, np. patenty chroniące oprogramowanie, aby trzymać masy z dala. "Wiele milionów ludzi buduje miasta slamsów, ale nikt nie dba o postąpienie o krok naprzód, by ich z tych ruder wyciągnąć. Jeżeli pozytywnie oceniacie strategię wolnego oprogramowania, proszę, wykonajcie następny krok. Krok pierwszy wykonuje wielu. Potrzeba nam tych, którzy postąpią dalej."
Wykonanie drugiego kroku, czyli niesienie do domów idei wolności, a nie tylko jej akceptacja, jest kamieniem węgielnym ruchu wolnego oprogramowania. Ci, którzy mają nadzieję na zreformowanie od środka przemysłu programistycznego opartego na zasadach własności, grzeszą głupotą. "Zmienianie systemu od środka jest ryzykowne - twierdził Stallman - i jeżeli nie działacie z pozycji Gorbaczowa, zostaniecie unicestwieni".
Chętni do zadawania pytań podnosili ręce. Stallman zwrócił uwagę na kogoś w stroju klubu golfowego, kto pytał: "Więc jak bez patentów można walczyć ze szpiegostwem przemysłowym?"
"Te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego, naprawdę" - odpowiedział Stallman.
"A jeżeli ktoś chce wykraść z innej firmy część oprogramowania?"
Stallman wyglądał jak ktoś rażony piorunem. "Chwileczkę - powiedział. - Wykraść? Przepraszam, ale ta wypowiedź zawiera tak wielki ładunek przesądów, że mogę jedynie powiedzieć, że ich nie podzielam. Firmy, które tworzą "niewolne" oprogramowanie i inne rzeczy, skrywają wiele sekretów handlowych i nie wygląda na to, by tutaj mogło coś się zmienić. W latach osiemdziesiątych znaczna część programistów nawet nie miała pojęcia, czym jest patent chroniący oprogramowanie, więc nie przykładała do tego żadnej wagi. Ludzie publikowali interesujące idee i jeżeli nie należeli do ruchu wolnego oprogramowania, zachowywali w sekrecie niewielkie szczegóły. Teraz opatentowują te idee, a drobne szczegóły nadal zachowują w tajemnicy. Tak czy inaczej, patenty w opisywanej dziedzinie nic nie zmieniły."
"Więc skoro nie wpłynęły na publikowanie..." - głos kolejnej osoby, która wtrąciła się do dyskusji, zamarł niemal na początku.
"Ależ wpłynęły - odpowiedział Stallman. - Teraz publikacje informują was, że taki a taki pomysł jest odcięty od społeczeństwa na 20 lat. I co w tym, do diabła, widzicie dobrego? Poza tym opisują wszystko w możliwie najbardziej niejasny sposób, aby rozciągnąć patent możliwie najszerzej i w rezultacie czytanie dokumentacji traci sens, bo i tak nic nie można zrozumieć. Czytanie patentów przynosi jedynie złe informacje o zdarzeniach, z którymi walka jest daremna".
Na sali zapadła cisza. Wystąpienie rozpoczęło się o 15:15, a była już niemal 17:00 i większość słuchaczy wierciła się na siedzeniach, niecierpliwie oczekując, by wreszcie zerwać się i uciec na weekend. Wyczuwając zmęczenie, Stallman rozejrzał się po sali i szybko zakończył. "Wygląda na to, że skończyliśmy - powiedział, po czym na wzór prowadzącego aukcję, zaczął odliczać - "Koniec po raz pierwszy, koniec po raz drugi, koniec po raz trzeci. Wykład zamknięty". W ten sposób dał słuchaczom możliwość zadania ewentualnych ostatnich pytań. Skoro już żadne ręce nie podniosły się do góry, zakończył tradycyjnym:
Szczęśliwego hakowania.Przypisy
- Mauitańskie centrum komputerowe o wysokiej wydajności - przyp. tłum.
- Pola golfowe Silversword - przyp. tłum.
- Argonne National Laboratory (University of Chicago) - http://www.anl.gov - przyp. tłum.
- Słynne laboratorium, w którym w czasach II wojny światowej międzynarodowy zespół naukowców pod kierownictwem Roberta Oppenheimera zrealizował Projekt Manhattan, czyli budowę pierwszej bomby atomowej - http://www.lanl.gov/worldview/ - przyp. tłum.
- Palm Pilot bywa nazywany komputerem naręcznym, ale niektórzy tę nazwę zastrzegają dla komputerków nieco większych, używanych ostatnio przez różnego rodzaju inkasentów i mierniczych. Dlatego zdecydowałem się podać nazwę angielską, a ciekawych i niezorientowanych odsyłam na stronę http://www.palm.com, gdzie mogą obejrzeć Palm Piloty w pełnej krasie - przyp. tłum.
- Pochodzący z głównego lądu (kraju) - przyp. tłum.
- Mauitańska grupa użytkowników FreeBSD - przyp. tłum.
- Popularny zespół muzyczny. Informacje o nim można znaleźć pod adresem http://grateful.dead.net/ - przyp. tłum.
- Richard Matthew Stallman - przyp. tłum.
- General Public Licence - patrz przypis 7. w rozdziale 2. - przyp. tłum.
- Właściwie Magna Charta Liberatum (łac.) - Wielka Karta Swobód była aktem wydanym w Anglii przez Jana Bez Ziemi w 1215 r. Przyznawała przywileje możnowładztwu (kosztem władzy królewską) i pewne prawa stanom niższym; w Anglii jest uważana za fundament wolności obywatelskich - przyp. tłum.
- Patrz: http://www.zdnet.com/ - przyp. tłum.
- Evan Leibovitch, Who's Afraid of Big Bad Wolves, ZDNet Tech Update (15 grudnia 2000).
- Dla celów narracyjnych powinienem zagłębić się w opis stallmanowskiej definicji wolnego oprogramowania, ale zawahałem się przed tym i cytuję ją w pełnej postaci według serwisu WWW projektu GNU. Zostały tam wyliczone cztery zasadnicze cechy wolności oprogramowania:
The freedom to run a program, for any purpose (freedom 0).Więcej informacji można znaleźć na stronie "The Free Software Definition" pod adresem http://www.gnu.org/philosophy/free-sw.html.
The freedom to study how a program works, and adapt it to your needs (freedom 1).
The freedom to redistribute copies of a program so you can help your neighbor (freedom 2).
The freedom to improve the program, and release your improvements to the public, so that the whole community benefits (freedom 3).- Na polskiej stronie internetowej projektu GNU http://www.gnu.org/philosophy/free-sw.pl.html zostało to przetłumaczone następująco:
... mówimy o czterech rodzajach wolności użytkowników programu:
wolność uruchamiania programu w dowolnym celu (wolność 0);- przyp. tłum.
wolność analizowania, jak program działa, i dostosowywania go do swoich potrzeb (wolność 1). Warunkiem koniecznym jest tu dostęp do kodu źródłowego;
wolność rozpowszechniania kopii, byście mogli pomóc sąsiadom (wolność 2);
wolność udoskonalania programu i publicznego rozpowszechniania własnych ulepszeń, dzięki czemu może z nich skorzystać cała społeczność (wolność 3). Warunkiem koniecznym jest tu dostęp do kodu źródłowego.- Dokładniej Clean-Room Reverse-Engineering, co mniej więcej można przełożyć na polski jako "inżynieria wsteczna wykonywana w czystym pokoju" lub dokładniej, ale mniej zgrabnie jako "czystopokojowa inżynieria wsteczna". Mówimy o inżynierii wstecznej typu "clean room", jeżeli twórcy oprogramowania naśladującego starają się unikać dokładnego studiowania oryginalnego programu i jego publikowanych specyfikacji. Nie wykonują również dokładnych testów oryginalnego programu. Patrz np.: http://www.ardi.com/reveng.php - przyp. tłum.
- Tutaj Stallman zaczyna toczyć spór ze zwolennikami ruchu oprogramowania open source. Należy zauważyć, że na rzecz udostępniania użytkownikom kodów źródłowych działają w świecie dwa niezależne ruchy społeczne: Free Software i Open Source, co po polsku przyjęto nazywać odpowiednio "wolnym oprogramowaniem" i "oprogramowaniem open source" (inaczej oprogramowaniem otwartych kodów źródłowych, oprogramowaniem wolnodostępnych źródeł - istnieje kilka tłumaczeń, ale najczęściej mówi się jednak o oprogramowaniu open source). Pierwszym kieruje Free Software Foundation (Fundacja Wolnego Oprogramowania), o której już w książce była mowa, a drugim Open Source Initiative (co dokładnie należałoby przełożyć jako Inicjatywa Otwartych Źródeł). Istnieje wyraźna rozbieżność między filozofiami "free software" i "open source". "Free software" kładzie główny nacisk na stronę moralną i etyczną dostępności oprogramowania, natomiast "open source" podkreśla znaczenie technicznej doskonałości kodu. Sporo informacji na ten temat znajduje się w rozdziale 11. - przyp. tłum.
- Patrz http://www.opensource.org/ - przyp. tłum.
- Eric Raymond, Shut Up and Show Them the Code, esej internetowy, (28 czerwca 1999).
- Ibidem.
- Tak na Hawajach nazywają białych przybyszów - przyp. tłum.
- The other shoe dropping - nie znam polskiego odpowiednika tego powiedzenia, więc tłumaczę dosłownie, przytaczam w oryginale i opatruję wyjaśniającym przypisem. Zwrot ten oznacza zakończenie jakiegoś działania, będące jednocześnie poniesieniem konsekwencji wcześniejszych poczynań. Źródłem powiedzenia jest stary dowcip amerykański, w którym znużonego wędrowca, wynajmującego pokój w przydrożnym motelu, recepcjonista ostrzegł, by nie hałasował i nie budził innych podróżnych. Zmęczony jegomość, kładąc się spać, przez nieuwagę lub zapomnienie z hukiem zrzucił z nogi jeden but. Przerażony tym, drugi but niezwykle ostrożnie i cicho ułożył na podłodze. Gdy przysnął, rozległo się pukanie. Stojąca za drzwiami grupa gości hotelowych prosiła, by wreszcie zrzucił drugi but, bo czekając na to, nie mogą usnąć - przyp. tłum.
- Guest Interview: Eric S. Raymond, Linux.com (18 maja 1999), http://www.linux.com/interviews/19990518/8/
- Marx Bracia - Chico (właściwie Leonard, 1891 - 1961), Harpo (Adolph, zwany Arthurem, 1893 - 1964), Groucho (Julius Henry, 1895 - 1977). Początkowo również Gummo (Milton, 1893 - 1977 i Zeppo (Herbert, 1901 - 1979).
Występowali z matką w wodewilach jako tancerze i piosenkarze. Odnieśli sukces na Broadwayu i - od 1929 - w Hollywood.
Trzej pierwsi bracia utworzyli zespół utalentowanych komików-muzyków, których purnonsensowy humor przenosił widza w świat surrealistycznej groteski. W każdym filmie stosowali przerywniki muzyczne, demonstrując: Chico - wirtuozerskie wariacje fortepianowe, a Harpo grę na harfie.
Wystąpili w filmach: Małpi interes (1931), Końskie pióra (1932), Kacza zupa (1933), Noc w operze (1935), Dzień na wyścigach (1937), Noc w Casablance (1946), Niewiarygodna kradzież diamentów (1959) i in. Groucho zagrał samodzielnie w filmach: Mr Music (1950), Skidoo (1968) i in. Pracował również w telewizji. W 1973 otrzymał Oscara w uznaniu zasług własnych i całego zespołu - przyp. tłum. na podstawie encyklopedii internetowe http://wiem.onet.pl
- Berkeley University of California - Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley. Berkeley należy do zespołu miejskiego San Francisco, patrz http://www.berkeley.edu/ - przyp. tłum.
- Patrz przypis 6. w rozdziale 2. - przyp. tłum.