W obronie wolnościAutor: Sam WilliamsTłumaczenie: Krzysztof Masłowski Tytuł oryginału: Free as in Freedom Format: B5, stron: 296 wersja spakowana wersja drukowana w helion.pl |
Poprzedni | Spis treści | Następny | Wersja spakowana | Wersja drukowana w helion.plRozdział 5.
Niewielkie bajorko wolności
Spytajcie kogokolwiek, kto spędził choć minutę ze Stallmanem, co najbardziej utkwiło mu w pamięci, a otrzymacie zawsze tę samą odpowiedź. Nie będą to ani długie włosy, ani dziwny sposób zachowania. Jego najbardziej zauważalną cechą jest wyraz oczu. Jedno spojrzenie w zielone oczy Stallmana i jesteście pewni, że macie przed sobą człowieka, który wierzy w to, co robi.
Intensywność jego wzroku nie podlega dyskusji. Jego oczy na Ciebie nie patrzą, one Cię przenikają na wskroś. Nawet jeżeli przez grzeczność na chwilę odwracasz wzrok, jego oczy nie przestają Cię w skupieniu lustrować, wwiercając się w czaszkę jak dwie wiązki fotonów.
Być może dlatego większość pisarzy, opisując Stallmana, robi to pod kątem religijnym. W roku 1998 w Salon.com opublikowano artykuł zatytułowany "The Saint of Free Software"1, w którym Andrew Leonard napisał, że "zielone oczy Stallmana promieniują mocą starotestamentowych proroków"2. W roku 1999 magazyn Wired napisał, że broda Stallmana przypomina rasputinowską3, zaś London Guardian opisuje uśmiech Stallmana jako należący do "ucznia spoglądającego na Jezusa4".
Te analogie robią wrażenie, lecz ostatecznie chybiają celu, dlatego że nie odkrywają słabych punktów Stallmana. Jeżeli dłużej popatrzycie mu w oczy, zauważycie subtelną zmianę. To, co na pierwszy rzut oka wydaje usiłowaniem onieśmielenia i zahipnotyzowania, okazuje się być próbą nawiązania i podtrzymania kontaktu przez osobę sfrustrowaną. Jeżeli osobowość Stallmana, zgodnie z jego własnymi podejrzeniami, jest wynikiem autyzmu lub syndromu Aspergera, jego oczy zdają się potwierdzać tę diagnozę. Nawet wówczas gdy błyszczą najintensywniej, zdają się patrzeć gdzieś w dal, jak oczy zranionego zwierzęcia, które ma wyzionąć ducha.
Moje pierwsze zetknięcie z legendarnym spojrzeniem Stallmana nastąpiło w marcu roku 1999 na LinuxWorld Convention and Expo5 w San Jose w Kalifornii. Konferencja, dla społeczności związanej z oprogramowaniem linuksowym będąca "wyjściem w świat", Stallmanowi ułatwiała ponowne zaprezentowanie się mediom elektronicznym. Zdecydowany upomnieć się o należną mu część uwagi opinii publicznej, skorzystał z okazji, by poinformować zwiedzających i dziennikarzy o historii projektu GNU i jego politycznych celach.
Jako reporter posłany do obsługi zdarzenia poszedłem na konferencję Stallmana poświęconą pojawieniu się GNOME 1.0 - graficznego interfejsu użytkownika należącego do wolnego oprogramowania. Zadając pierwsze pytanie, nacisnąłem całą serię "czerwonych guzików", co spowodowało wygłoszenie długiego i wyczerpującego pouczenia. Zapytałem, czy dojrzała wersja GNOME będzie miała wpływ na rynkową popularność systemu operacyjnego Linux.
"Bardzo proszę nie nazywać systemu operacyjnym Linuksem" - odparł Stallman. - "Linuksowe jądro jest tylko niewielką częścią systemu operacyjnego. Znaczna część programów stanowiących razem system operacyjny, który nazywa pan Linuksem, nie została napisana przez Linusa Torvaldsa. Programy te stworzyli ochotnicy pracujący w ramach projektu GNU i poświęcający na to swój prywatny czas. Dzięki temu mamy wolny system operacyjny w obecnej postaci. Nieuznawanie ich wysiłków jest niegrzeczne i fałszuje fakty historyczne. Dlatego proszę, aby pan, mówiąc o tym systemie operacyjnym, używał jego właściwej nazwy GNU/Linux".
Notując usłyszane słowa, wsłuchiwałem się w niesamowitą ciszę, która zapadła w zatłoczonej sali. Gdy wreszcie podniosłem wzrok, napotkałem oczy Stallmana wpatrujące się we mnie bez jednego mrugnięcia. Inny reporter nieco bojaźliwie zadał następne pytanie, pilnując się, by używać właściwej nazwy GNU/Linux. Odpowiedział na nie Miguel de Icaza kierujący projektem GNOME. Jednakże dopiero gdy de Icaza był w połowie odpowiedzi, Stallman wreszcie odwrócił wzrok ode mnie. Dopiero wtedy poczułem miły dreszcz wolności przebiegający po krzyżu. Gdy Stallman zaczął pouczać innego reportera na temat błędów jego dykcji, poczułem ulgę. Przynajmniej już na mnie nie patrzy - pomyślałem.
Takie chwilowe zatrzymywanie na kimś wzroku doskonale służyło celom Stallmana. Przed końcem konferencji LinuxWorld większość dziennikarzy doskonale wiedziała, że w jego obecności lepiej nie używać nazwy Linux, a w wired.com pojawił się artykuł, w którym porównano Stallmana do przedstalinowskiego rewolucjonisty wymazanego z kart historii przez hakerów i przedsiębiorców, którym z powodów politycznych projekt GNU stał ością w gardle6. Autorzy innych artykułów poszli tym śladem i gdy kilku dziennikarzy użyło w druku nazwy GNU/Linux, inni przypomnieli, że Stallman doprowadził do powstania wolnego systemu operacyjnego już 15 lat wcześniej.
Przez następne 17 miesięcy nie spotkałem Stallmana. W tym czasie ponownie odwiedził Dolinę Krzemową podczas Linux-World Show w sierpniu 1999 r. Choć nie poproszono go o wygłoszenie przemówienia, urządził wszystko w sposób maksymalnie dla siebie korzystny. Przyjmując Linus Torvalds Award for Community Service7, zażartował: "Danie nagrody Linusa Torvaldsa Fundacji Wolnego Oprogramowania to coś jak nagroda Hana Solo dla Przymierza Rebeliantów8".
Tym razem jednak komentarz przeminął w mediach bez echa. W połowie tygodnia Red Hat, Inc., najważniejszy dostawca GNU/Linux, wszedł na giełdę z ofertą publiczną. Było to potwierdzenie czegoś, czego dziennikarze, łącznie ze mną, spodziewali się od dawna - "Linux" stał się na Wall Street słowem-symbolem, podobnie jak wcześniej e-commerce i dot-com. W miarę zbliżania się przesilenia roku 2000 na giełdzie wszystkie dyskusje na temat wolnego oprogramowania i jego politycznego znaczenia odbijały się od nieprzebytego muru, jak hiperbola od pionowej asymptoty, i opadały bezsilnie u jego podnóża.
Być może dlatego trzecią z kolei konferencję LinuxWorld w sierpniu 2000 r. Stallman demonstracyjnie zbojkotował.
Wkrótce potem po raz drugi zetknąłem się z nim i z jego "firmowym" spojrzeniem. Słysząc, że zamierza przyjechać do Krzemowej Doliny, umówiłem się z nim na lunch i wywiad w kalifornijskim Palo Alto. Wybór miejsca zdawał się być ironią losu, nie tylko z powodu ostatniej nieobecności Stallmana na LinuxWorld, lecz także z powodu tła naszego spotkania. Poza Redmond w stanie Washington niewiele jest miast, które byłyby w równym stopniu potwierdzeniem ekonomicznego znaczenia własności oprogramowania. Ciekawie było patrzeć, jak Stallman - człowiek, który spędził znaczną cześć życia na zwalczaniu mentalności opartej na chęci posiadania, zachowa się w mieście, w którym nawet cena bungalowu wielkości połowy garażu sięga 500 tysięcy dolarów. Jechałem na spotkanie z Oakland.
Kierując się wskazówkami otrzymanymi od Stallmana, dotarłem do siedziby Art.net, niedochodowej "wspólnoty wirtualnych artystów". Kwatera Art.net usytuowana na północnym krańcu miasta, na posesji odgrodzonej od świata żywopłotem, działała odświeżająco. Nagle wizja Stallmana czającego się gdzieś w zakamarkach Krzemowej Doliny wydała się mniej dziwaczna.
Znalazłem go w zaciemnionym pokoju, "zastukanego" w klawiaturę jego szarego laptopa. Gdy wszedłem, podniósł wzrok i oświetlił mnie pełną mocą swego 200-watowego spojrzenia. Gdy mruknął dość przyjazne "Hello", odwzajemniłem powitanie. Zanim jednak cokolwiek powiedzieliśmy, jego wzrok powrócił na ekran laptopa.
"Właśnie kończę artykuł poświęcony duchowi hakerstwa" - powiedział, nadal przebiegając palcami po klawiaturze. - "Zobacz".
Spojrzałem. Światło w pokoju było przyćmione, a tekst był wyświetlony białozielonkawym kolorem na czarnym tle, czyli za pomocą kolorów odwrotnych do zwykle stosowanych w edytorach tekstu, zatem nieco potrwało, zanim mój wzrok zaadaptował się do warunków i mogłem coś odczytać. Zobaczyłem opis ostatniej wizyty Stallmana w restauracji koreańskiej. Przed posiłkiem Stallman dokonał interesującego odkrycia: osoba nakrywająca do stołu pozostawiła 6 pałeczek zamiast potrzebnych dwóch. Większość restauracyjnych gości po prostu zignorowałaby istnieje dodatkowych czterech pałeczek, ale dla niego było to wyzwanie: w jaki sposób użyć jednocześnie wszystkich sześciu. Tak jak w przypadku wielu hakerskich trików, również tutaj rozwiązanie było jednocześnie proste i wymagające inteligencji, więc użył ich tak, jak to zostało pokazane na załączonej ilustracji.
W trakcie czytania tej historii czułem, że Stallman intensywnie mi się przygląda. Zerknąłem na niego i zauważyłem na twarzy dziecięcy półuśmiech zadowolenia z siebie. Ale gdy pochwaliłem jego esej, mój komentarz wywołał ledwo zauważalne uniesienie brwi.
"Będę gotowy za moment" - powiedział.
Wrócił do stukania na laptopie. Był to szary kanciasty laptop, w niczym nie przypominający lśniących, nowoczesnych cacek, które często widywałem w rękach programistów na konferencji LinuxWorld. Nad normalną klawiaturą była przymocowana druga pozwalająca na lżejsze naciskanie klawiszy. Gdy w latach osiemdziesiątych spędzał około 70-80 godzin tygodniowo na pisaniu oprogramowania dla projektu GNU, odczuwał nieznośny ból rąk i był zmuszony wynająć maszynistę. Dlatego teraz korzystał z klawiatury wymagającej o wiele słabszego naciskania na klawisze niż w przypadku klawiatur standardowych.
Podczas pracy wyłączał się na wszelkie bodźce zewnętrzne. Patrząc na jego oczy skupione na ekranie i palce tańczące po klawiaturze, szybko dochodziło się do wniosku, że tak wygląda współpraca dwóch dobrych przyjaciół.
Zakończył pisanie kilkoma głośniejszymi uderzeniami klawiszy i zamknął laptopa.
"Gotów na lunch?" spytał.
Poszliśmy do mojego samochodu. Tłumacząc się bólem w kostce, szedł wolno, nieco utykając. Twierdził, że to wynik uszkodzenia ścięgna lewej stopy. Kontuzja miała miejsce trzy lata temu i była na tyle poważna, że on, zaprzysięgły fan tańców ludowych, był zmuszony do rezygnacji z nich. "Miłość do tańca to moja cecha wrodzona" - narzekał. - "Niemożność tańczenia to dla mnie tragedia".
Jego ciało było obrazem tej tragedii. Brak ruchu spowodował nabrzmienie policzków i pojawienie się brzuszka, który przed rokiem był niemal niewidoczny. Widać było, że przybranie na wadze było dla niego dramatem, gdyż idąc odchylał się do tyłu jak kobieta w ciąży starająca się zrównoważyć nienormalny ciężar.
Dodatkowo spacer stał się jeszcze wolniejszy, gdyż Stallman zatrzymywał się, by wąchać róże. Spotykając wyjątkowo piękny kwiat, łaskotał wewnętrzne płatki swym pokaźnym nosem, wciągał zapach i odchylał się z wyrazem ukontentowania na twarzy.
"Mmm, rhinophytophilia9" - powiedział, pocierając kark.
Jazda samochodem do restauracji nie trwała dłużej niż trzy minuty. Zgodnie z zaleceniem Tima Neya, niegdyś dyrektora Fundacji Wolnego Oprogramowania, pozostawiłem Stallmanowi wybór restauracji. Niektórych dziennikarzy zmylił niemal ascetyczny styl życia Stallmana - we wszystkim, co dotyczy jedzenia, jest on hedonistą. Dodatkową korzyścią płynącą z bycia wędrownym misjonarzem głoszącym ideę wolnego oprogramowania jest możliwość próbowania kuchni różnych narodów. "Kiedy Richard przyjeżdża do dowolnego dużego miasta na świecie, z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że zna tam najlepsze restauracje" - twierdzi Ney. "Jest również bardzo dumny ze znajomości potraw w menu i z wielką radością składa zamówienia dla wszystkich przy stole."
Na dzisiejszy posiłek wybrał restaurację dim sum10 w stylu kantońskim, dwie przecznice od University Avenue, głównej ulicy Palo Alto. Wybór był częściowo zainspirowany jego niedawna wizytą w Chinach i wygłoszeniem wykładu w prowincji Guangdong oraz awersją do ostrych przypraw charakteryzujących kuchnię Seczuanu i prowincji Hunan. "Nie jestem zwolennikiem ostrych przypraw" - przyznał.
Przyjechaliśmy kilka minut po 11 przed południem i już musieliśmy poczekać około 20 minut. Znając hakerską niechęć do tracenia czasu, obawiałem się wybuchu, ale wbrew oczekiwaniom Stallman spokojnie przyjął to do wiadomości.
"Szkoda, że nie ma nikogo, kto mógłby się do nas przyłączyć" - powiedział. - "Zawsze weselej jeść w większej grupie".
Czekając, ćwiczył kilka kroków tanecznych. Jego ruchy były niepewne lecz poprawne. Dyskutowaliśmy o sprawach bieżących. Powiedział, że żałuje jedynie, iż na konferencji Linux-World nie mógł uczestniczyć w powołaniu Fundacji GNOME. Fundacja wspierana przez Sun Microsystems i IBM jest w znacznej mierze potwierdzeniem słuszności jego twierdzeń, że wolny rynek i wolne oprogramowanie nie muszą się wzajemnie wykluczać. Był niezadowolony, że ominęła go okazja do wypowiedzenia się.
"Nie podoba mi się sposób prezentacji. Obie firmy mówiły dużo o Linuksie, nawet nie wspominając o projekcie GNU" - mówił niezadowolony.
To niedocenianie kontrastuje z coraz lepszymi informacjami napływającymi z innych kontynentów, zwłaszcza z Azji - podkreśla. Krótkie spojrzenie na plan jego podróży w roku 2000 świadczy o niewątpliwym wzroście popularności wolnego oprogramowania na świecie. Pomiędzy ostatnimi wizytami w Indiach, Chinach i Brazylii na 115 dni tylko 12 spędził w USA. Podróże dają mu możliwość sprawdzenia, w jaki sposób koncepcja wolnego oprogramowania jest przyjmowana przez ludzi różnych języków i kultur.
"W Indiach wiele osób interesuje się wolnym oprogramowaniem, gdyż widzą w nim możliwość budowania własnej infrastruktury informatycznej bez wydawania zbyt wielkich sum pieniędzy" - stwierdził Stallman. - "W Chinach idea wolnego oprogramowanie szerzy się wolniej, co jest związane z brakiem wolności słowa. Trudno przyjmować wolne oprogramowanie tam, gdzie nie ma wolności wypowiedzi. Pomimo to stopień zainteresowania wolnym oprogramowaniem jest znaczny, co zaobserwowałem podczas mojej wizyty".
Rozmowa zeszła ma Napstera, firmę z San Mateo w Kalifornii, która w ciągu kilku ostatnich miesięcy stała się przedmiotem wielkiego zainteresowania mediów. Dostarcza ona narzędzi pozwalających jednym fanom muzyki przeglądać i kopiować pliki muzyczne należące do innych. Dzięki rosnącej roli internetu ten tzw. program peer-to-peer11 rozrósł się i przekształcił w prawdziwą szafę grającą, dając zwykłym fanom muzyki sposób na słuchanie ulubionych utworów z odgrywanych na komputerze plików MP3 bez płacenia złamanego grosza - ku rozgoryczeniu firm fonograficznych.
System Napstera, choć korzysta z oprogramowania z prywatnymi prawami własności, czerpie inspirację z głoszonej przez Stallmana idei, że wszystko, co staje się cyfrową rzeczywistością, w której kopiowanie informacji staje się o wiele ważniejsze od kopiowania dźwięków i materii, coraz trudniej podlega jakimkolwiek restrykcjom. Zamiast nakładać kolejne ograniczenia, rządzący Napsterem zdecydowali się czerpać korzyści z naturalnego pędu i tworząc dla słuchaczy muzyki centralny rynek handlu i wymiany plików, postawili na sterowanie ich zainteresowaniami w stronę innych możliwości handlowych.
Nagły sukces modelu zaproponowanego przez Napstera przeraził tradycyjne firmy fonograficzne. Na kilka dni przed moim spotkaniem ze Stallmanem w Palo Alto Marylin Patel, U. S. District Court Judge12, pozytywnie rozpatrzyła złożone przez Recording Industry Association of America14 żądanie wydania sądowego zakazu działania systemu wymiany plików. Zakaz ten został z kolei zawieszony przez U. S. Ninth District Court of Appeals14. Jednakże na początku 2001 roku również sąd apelacyjny uznał, że firma z San Mateo złamała prawo autorskie, co rzecznik RIAA, Hillary Rosen, ogłosiła jako "wielkie zwycięstwo twórczej społeczności i legalnego rynku internetowego15".
Dla hakerów takich jak Stallman model biznesowy Napstera jest nie do przyjęcia z kilku powodów. Firma gorliwie korzysta z hakerskich zasad, takich jak otwarte udostępnianie plików i społeczna własność informacji, jednocześnie sprzedając usługi oparte na korzystaniu z oprogramowania z prywatnym prawem własności, co tworzy przedziwną mieszaninę i przekazuje społeczeństwu niejasne przesłanie. Jako osoba, która masę czasu spędziła na ostrożnym formułowaniu informacji przeznaczonych do upublicznienia, Stallman ostrożnie i oszczędnie wyraża swe sądy o Napsterze. Przyznaje, że nauczył się kilku rzeczy dotyczących społecznej strony fenomenu Napstera.
Mówi: "Przed sprawą Napstera twierdziłem, że jest OK, jeżeli ludzie zajmują się prywatną redystrybucją plików służących rozrywce. Jednakże liczba ludzi, która korzysta z serwisu Napstera, uświadomiła mi, że redystrybucja kopii na wielką skalę jest sprawą o wielkim znaczeniu i nie można jej lekceważyć".
Gdy Stallman to powiedział, drzwi restauracji otworzyły się i właściciel zaprosił nas do środka. W ciągu kilku sekund zostaliśmy posadzeni w narożniku sali obok wielkiej zwierciadlanej ściany. Menu restauracji było jednocześnie formularzem zamówienia i zanim kelner zdążył przynieść wodę, Stallman szybko zakreślił odpowiednie kwadraciki. "Krewetki smażone na głębokim oleju w cieście z sera sojowego" - przeczytał. - "Ser sojowy ma taką interesującą fakturę. Myślę, że powinniśmy to zamówić".
Ten komentarz był wstępem do podjętej in promptu rozmowy o kuchni chińskiej i niedawnej wizycie Stallmana w Chinach. "Jedzenie w Chinach jest wspaniałe" - rzekł głosem, w którym po raz pierwszy tego dnia wyczułem emocje. "Tyle różnych rzeczy, których nigdy nie widziałem w USA, miejscowe potrawy z lokalnych grzybów i lokalnych warzyw. Zacząłem nawet prowadzić dziennik posiłków, tylko po to, by nie tracić informacji o cudownościach, które mi podawano".
Rozmowa przeszła na zagadnienia kuchni koreańskiej. Podczas tej samej azjatyckiej podróży w czerwcu 2000 r. Stallman odwiedził także Koreę Południową. Jego przybycie wywołało miniburzę w lokalnych mediach, a to z powodu ogólnokoreańskiej konferencji oprogramowania, w której w tym czasie brał udział założyciel i prezes zarządu Microsoftu, Bill Gates. Poza ujrzeniem swego zdjęcia bezpośrednio nad zdjęciem Billa Gatesa na pierwszej stronie seulskiej gazety, najlepszym wspomnieniem Stallmana z Korei była tamtejsza kuchnia. "Dostałem miskę naeng myun, czyli makaronu ryżowego. W różnych miejscach do przygotowania naeng myun używa się różnego makaronu ryżowego. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że dostałem wówczas najwspanialsze naeng myun, jakie kiedykolwiek jadłem".
Stallman często używa określenia "wspaniały". Byłem o tym przekonany po kilku minutach słuchania jego hymnu pochwalnego na temat naeng myun. Cały czas czułem jego laserowy wzrok wypalający znamię na moim prawym ramieniu.
"Co za wspaniała kobieta siedzi za tobą" - usłyszałem.
Obróciłem się, zerkając na plecy siedzącej tam niewiasty. Była młoda, około 25 lat, ubrana w białą sukienkę z cekinami. Ona i mężczyzna, który jej towarzyszył, właśnie płacili rachunek. Gdy wstali od stołu, by wyjść, nie musiałem nawet patrzeć, gdyż oczy Stallmana wprost przyćmiła intensywność przeżycia.
"O nie" - powiedział. - "Wyszli i pewnie już nigdy jej nie zobaczę".
Ale po krótkim westchnieniu powrócił do równowagi. Ta chwila dała mi szansę na skierowanie rozmowy na jego reputację osobnika będącego zaprzeczeniem uczciwego seksu. Była to nieco dyskusyjna opinia. Wielu hakerów wspominało o jego skłonności do całowania kobiet w rękę przy powitaniu16. Salon.com w artykule z 26 maja sportretował Stallmana jako hakerskiego uwodziciela. Dokumentując związek wolnego oprogramowania z wolnym seksem, reporterka Annalee Newitz pokazała Stallmana jako przeciwnika wszelkich tradycyjnych wartości rodzinnych i zwolennika miłości, ale nie monogamii17.
Gdy poruszyłem ten temat, Stallman nieco odsunął menu. "Tak, większość mężczyzn wydaje się pożądać seksu i wydaje się mieć nieco pogardliwy stosunek do kobiet" - powiedział - "a kobiety zdają się to aprobować, czego zupełnie nie mogę zrozumieć".
Przypomniałem fragment z wydanej w roku 1999 książki Open Sources, gdzie przyznał się, że feralne jądro GNU chciał nazwać imieniem swojej ówczesnej przyjaciółki. Imię brzmiało Alix i doskonale pasowało do przyjętej w środowisku Uniksa konwencji używania x na końcu nazwy nowego jądra, czego przykładem jest Linux. Ponieważ kobieta była administratorką Uniksa, byłoby to dla niej tym bardziej wzruszające. Niestety, w końcu główny twórca tego jądra nadał mu nazwę HURD18. Choć potem Stallman rozstał się z tą przyjaciółką, historia ta rodzi pytanie, czy zgodnie z opisem mediów jest fanatykiem o dzikim spojrzeniu, czy beznadziejnym romantykiem, wędrującym Don Kichotem walczącym z wiatrakami wielkich korporacji w nadziei zrobienia wrażenia na jeszcze nieokreślonej Dulcynei?
"Nie próbowałem być romantyczny" - mówi, wspominając historię Alix. - "Była to raczej chęć podroczenia się. Było to romantyczne, lecz również nieco złośliwe. Rozumiesz? Mogłaby to być zachwycająca niespodzianka".
Uśmiechnął się po raz pierwszy tego przedpołudnia. Podniosłem rękę, całując ją. "Tak, robię to" - potwierdził. - "Uznałem, że jest to sposób wyrażenia uczucia akceptowany przez wiele kobiet. Daje to szansę pokazania uczucia i uzyskania jego akceptacji".
Uczucie jest nicią przewijającą się przez całe życie Richarda Stallmana i pytany o to jest szczery aż do bólu. "W przeciwieństwie do myśli, w moim rzeczywistości życiu nie było wiele uczucia" - mówi. Rozmowa staje się niezręczna. Po kilku następnych słowach Stallman znów podnosi do oczu menu, kończąc tym ten wątek.
"A co powiesz na nieco shimai?" - pyta.
Gdy przyniesiono potrawy, rozmowa zaczęła przeskakiwać z tematu na temat. Rozmawialiśmy o częstym wśród hakerów umiłowaniu chińskiej kuchni, cotygodniowych obiadach w bostońskiej chińskiej dzielnicy w czasach, gdy Stallman był programistą w AI Lab, oraz o wewnętrznej logice języka chińskiego i wynikającym z tego systemie zapisu. Każde moje stwierdzenie spotykało się z błyskotliwą odpowiedzią Stallmana.
"Podczas ostatniego pobytu w Chinach słyszałem kilka osób mówiących w dialekcie szanghajskim." - powiedział. - Warto było posłuchać. Brzmiało to całkiem odmiennie (od mandaryńskiego). Musiałem ich poprosić, aby powiedzieli kilka słów w obu odmianach języka. Czasami widać podobieństwo, a interesowało mnie, czy dźwięki są podobne. Zwykle nie są. Interesuje mnie to, gdyż istnieje teoria, że wszystkie wmawiane słowa ewoluowały przez utratę dodatkowych sylab, gubionych i zastępowanych. Efektem jest brzmienie języka. Jeżeli to prawda, a widziałem prace, w których dowodzono, że proces ten odbywał się w czasach już historycznych, dialekty przed procesem tracenia sylab powinny mieć jeden wspólny rdzeń.
Podano pierwsze danie, talerz smażonych na patelni naleśników z rzepy. Zamilkliśmy na chwilę, aby wykroić sobie po sporym prostokątnym kawałku, którego zapach przypominał gotowaną kapustę, lecz smak raczej placki ziemniaczane podsmażone na bekonie.
Postanowiłem powrócić do rozmowy na zasadnicze tematy. Byłem ciekaw, czy jego życie nastolatka przygotowało go do podejmowania kontrowersyjnych poczynań. Myślałem głównie o jego trwającej od roku 1994 batalii o zastąpienie nazwy Linux przez GNU/Linux.
"Wierzę, że to mi pomogło" - odparł, przeżuwając. - "Nigdy nie rozumiałem, co oznacza presja wywierana przez rówieśników. Myślę, że byłem na tyle odrzucony przez innych, że nie spodziewałem się niczego zyskać, postępując zgodnie z aktualną modą. Nic by mi to nie dało. Nadal pozostałbym tak samo na uboczu".
Wskazał na swój gust muzyczny jako odbicie tendencji do pozostawania w opozycji. Gdy większość kolegów z ogólniaka słuchała Motown i rocka, on wolał muzykę klasyczną. Pamięta, że w szkole średniej prowadziło to do zabawnych zdarzeń. W roku 1964 po występie Beatlesów w programie "Ed Sullivan Show"19 większość kolegów ruszyła do sklepów, wykupując ostatni album i single tego zespołu. Stallman zaś postanowił zbojkotować słynną czwórkę.
"Lubiłem część przedbeatlesowej muzyki popularnej" - mówi Stallman, - "ale nie lubiłem Beatlesów. Zwłaszcza nie podobała mi się dzika reakcja ludzi na ich koncerty. Wszyscy zabiegali o ich występy, aby się przed nimi płaszczyć".
Gdy bojkot Beatlesów pozostał niezauważony, poszukał innych metod, by wytknąć rówieśnikom mentalność stada. Przez chwilę zastanawiał się nad założeniem zespołu rockowego, którego zadaniem byłoby parodiowanie grupy z Liverpoolu.
"Chciałem ten zespół nazwać Tokyo Rose and Japanese Beetles20".
Ponieważ wiadomo, że lubi muzykę ludową różnych krajów, spytałem, czy równie podoba mu się Bob Dylan i inni wykonawcy muzyki ludowej z wczesnych lat sześćdziesiątych. Potrząsnął głową i powiedział: - "Lubiłem Petera, Paula i Mary. Przypominali mi wielki filk".
Gdy spytałem, co znaczy "filk", wyjaśnił, że to popularna pieśń lub piosenka, w której liryka została zastąpiona przez parodię liryki. Taki proces przerabiania to "filking" i jest to popularne zajęcie hakerów i miłośników science fiction. Przykłady to "On Top of Spaghetti" - przeróbka "On Top of Old Smokey" oraz filmowy majstersztyk "Weirda" Ala Yankovica21 -"Yoda", wykonywana w stylu "Gwiezdnych wojen" przeróbka "Loli" zespołu The Kinks.
Zapytał mnie, czy mam ochotę na wysłuchanie ludowego filku. Gdy tylko zdążyłem odpowiedzieć twierdząco, zaczął śpiewać niespodziewanie czystym głosem:
How much wood a woodchuck chuck,Śpiew dobiegł końca i na ustach Stallmana pojawił się kolejny niemal dziecinny półuśmiech. Rozejrzałem się po stolikach dookoła. Azjatycka rodzina ciesząca się niedzielnym lunchem prawie nie zwróciła uwagi na brodacza w średnim wieku śpiewającego altem22. Po chwili wahania roześmiałem się również.
If a woodchuck could chuck wood?
How many ples could a polak lock,
If a polak could could lock poles?
How many knees could a negro grow,
If a negro could grow knees?
The answer, my dear, is stick it in your ear.
The answer is to stick it in your ear.
"Czy masz ochotę na ostatniego cornballa23?" - spytał Stallman i zanim zdążyłem odpowiedzieć, schwycił pałeczkami inkrustowaną ziarnem kulkę. Unosząc ją dumnie, powiedział: "Jednak to ja będę tym, który to dostanie".
Skończyliśmy jedzenie i rozmowa przybrała formę normalnego wywiadu. Stallman usadowił się w pozycji półleżącej z filiżanką herbaty w dłoniach. Wróciliśmy do sprawy Napstera i jej związków z ruchem wolnego oprogramowania. Spytałem, czy zasady wolnego oprogramowania powinny być rozciągnięte na podobne obszary, na przykład utwory muzyczne.
"Przenoszenie rozwiązań z jednej dziedziny na inną jest błędem" - powiedział Stallman, odróżniając nagrania muzyczne od oprogramowaniu. - "Na każdy rodzaj pracy trzeba patrzeć inaczej i wyciągać odpowiednie wnioski".
Mówiąc o prawach autorskich, wyróżnił trzy kategorie. Pierwsza to produkty "funkcjonalne", np. oprogramowanie, słowniki i książki. Druga obejmuje prace, które można uznać za oświadczenia lub opisy zdarzeń, np. prace i dokumenty historyczne. Wszelkie zmiany wprowadzane przez kolejnych czytelników mogłyby całkowicie zniweczyć cel tych prac i sens ich tworzenia. Wreszcie ostatnia kategoria to dzieła osobiste, np. dzienniki, wspomnienia i autobiografie. Modyfikowanie takich dokumentów oznaczałoby zmianę osobistych wspomnień lub punktów widzenia autorów, co Stallman uznał za etycznie niedopuszczalne.
Tylko pierwsza z trzech wyliczonych kategorii daje użytkownikowi nieograniczone prawo wprowadzania zmian, zaś w kategorii drugiej i trzeciej zmiany mogą być wprowadzane jedynie za zgodą autora oryginału. Jednakże, twierdził uparcie, wolność kopiowania i niekomercyjnej redystrybucji powinna pozostać nienaruszona w przypadku wszystkich trzech wymienionych kategorii. Oznacza to danie użytkownikom internetu prawa do generowania setek kopii artykułów, obrazów, piosenek lub książek i rozsyłania ich pocztą elektroniczną. "Jest oczywiste, że prywatna, okazjonalna redystrybucja nie powinna być zabroniona, gdyż zakazywana jest jedynie w państwach policyjnych. Wtrącanie się między znajomych i przyjaciół to działanie aspołeczne. Napster przekonał mnie, że potrzebne jest także zezwolenie na niekomercyjną redystrybucję rozrywki. Po prostu dlatego, że jest to potrzebne tak wielu ludziom i tak wielu ludziom przynosi to pożytek".
Gdy spytałem, czy sądy podzielą tak permisywną opinię, przerwał mi w pół zdania.
"To źle postawione pytanie" - powiedział. - "Teraz zmieniłeś przedmiot rozważań, przechodząc od zagadnień etycznych do sposobu interpretacji przepisów prawa. A to są dwa zupełnie różne spojrzenia na tę samą kwestię. Bez sensu jest skakać z jednego pola na drugie. Sądy zwykle surowo interpretują istniejące przepisy prawa, gdyż taka interpretacja jest kupiona przez wydawców".
Ten komentarz pozwala zajrzeć w głąb politycznej filozofii Stallmana: to, że legalna władza wspiera skłonność biznesu do traktowania praw autorskich oprogramowania tak samo jak prawa własności gruntu, nie oznacza, że użytkownicy komputerów mają się temu podporządkować. Wolność to sprawa etyki, a nie prawa. "Patrzę nie na to jakie jest istniejące prawo, ale jakie powinno być. Staram się naszkicować jego zarys. Myślę, jak prawo powinno działać. Uważam, że prawo zabraniające udostępnienia przyjacielowi kopii jest moralnym odpowiednikiem prawa Jima Crowa24. Trudno takie prawo darzyć szacunkiem".
Przywołanie Jima Crowa rodzi kolejne pytanie. Jak dalece na Stallmana mają wpływ liderzy polityczni z przeszłości? Na podobieństwo ruchu praw obywatelskich z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych również jego wysiłki kierowania zmianami społecznymi pozostają pod wpływem zawsze atrakcyjnych haseł wolności, sprawiedliwości i postępowania fair play.
Stallman słuchał, dzieląc uwagę między wypowiadaną przeze mnie analogię i szczególnie splątany kosmyk włosów. Gdy dotarłem do porównania go do doktora Martina Luthera Kinga, przygryzł koniec kosmyka i przerwał mój wywód.
"Nie jestem z tej drużyny, ale gram w tę samą grę" - powiedział, żując.
Zaproponowałem Malcoma X25 jako inny punkt odniesienia. Analogicznie do byłego rzecznika Nation of Islam26 Stallman zdobył sobie opinię osoby kontrowersyjnej, odgradzającej się od potencjalnych sojuszników i wynoszącej samowystarczalność ponad integrację kulturową.
Przeżuwając koniec innego kosmyka długich włosów, odrzucił i to porównanie. "Moje przesłanie jest bliższe temu, co głosił Martin Luther King" - powiedział. "Jest to przesłanie uniwersalne głoszące potępienie pewnych praktyk znęcania się nad innymi. Nie głoszę nienawiści do nikogo i nie zwracam się do żadnej wybranej, wąskiej grupy. Wzywam wszystkich do docenienia wolności i jej zachowania".
Jednakże skłonność do podejrzliwego traktowania wszelkich politycznych aliansów jest fundamentalną cechą jego charakteru. Można zrozumieć jego niechęć do terminu "otwarty kod źródłowy" (ang. open source) i do udziału w ostatnich projektach koalicyjnych. Przez dwie dekady wbijał ludziom do głowy ideę wolnego oprogramowania i to określenie jest jego kapitałem politycznym. Niemniej jego komentarze w rodzaju dowcipu o Hanie Solo na LinuxWorld w roku 1999 jedynie umacniają w przemyśle oprogramowania jego opinię rozczarowanego odludka odcinającego się od politycznych i gospodarczych trendów.
"Lubię i szanuję Richarda za to, czego dokonał" - mówi Robert Young, prezes zarządu Red Hat, - "ale mam do niego żal za to, że często przyjaciół traktuje gorzej od wrogów".
Jego niechęć do szukania sojuszników jest równie niezrozumiała, gdy rozważamy dziedziny zainteresowań politycznych niezwiązanych z ruchem wolnego oprogramowania. Krótka wizyta w jego biurze w MIT przywodzi na myśl biuro wymiany artykułów prasowych i komunikatów agencyjnych na temat gwałcenia praw ludzkich jak świat długi i szeroki. Na jego stronie internetowej znajdziemy diatryby na temat Digital Millenium Copyright Act27, wojny narkotykowej i Światowej Organizacji Handlu.
Widząc jego skłonności działacza politycznego, spytałem, dlaczego nie stara się mówić donośniejszym głosem. Dlaczego swej pozycji w świecie hakerskim nie stara się wykorzystać jako platformy do rozszerzania swych wpływów, zamiast usuwać się w cień.
Pozwolił opaść zmierzwionemu kosmykowi włosów i przed udzieleniem odpowiedzi zamyślił się na chwilę.
"Obawiam się, by nie przesadzać z ważnością tego bajorka wolności" - powiada. - "Jest tak wiele dobrze znanych tradycyjnych obszarów walki o wolność i lepsze społeczeństwo i są one tak ważne, że nie mogę głosić, że sprawa wolnego oprogramowania jest równie ważna. To odpowiedzialność, która na mnie spadła i której staram się podołać. Sądzę, że mogę tu coś zrobić. Ale na przykład zwalczenie brutalności policji, zakończenie wojny narkotykowej, zniszczenie rasizmu i zapewnienie każdemu godziwego, wygodnego życia, zapewnienie prawa do aborcji, ochronienie nas przed teokracją - to działania strasznie ważne, o wiele ważniejsze od tego, co ja robię. Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób mogę je wesprzeć".
Po raz kolejny Stallman pokazał, że jego działalność polityczna wypływa z głębokiego osobistego przekonania. Wiele czasu zabrało mu stworzenie i rozwinięcie ruchu wolnego oprogramowania oraz dopracowanie szczegółów jego zasadniczych reguł. Dlatego waha się przed udziałem w każdym ruchu, który mógłby go wynieść poza znane granice na ziemię, której nie ma na żadnej mapie.
"Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób można rozwiązać te wielkie problemy. Byłbym z tego bardzo dumny, ale są to rzeczy tak trudne, że wielu lepszych ode mnie i pracujących nad tym od lat posunęło sprawy naprzód jedynie o kilka kroków lub wcale" - mówi. - "Ale gdy inni są zajęci wielkimi sprawami i walczą z wielkimi zagrożeniami, ja dostrzegłem jeszcze coś, co nam grozi, i występuję przeciwko tej groźbie. Być może nie jest to wielkie zagrożenie, ale ja jestem sam na polu walki".
Żując koniuszek kosmyka, zaproponował zapłacenie rachunku. Zanim kelner zdołał zainkasować zapłatę i odejść, Stallman wyciągnął białawy banknot dolarowy i dorzucił go do kupki już leżących na stole. Z daleka było widać, że jest fałszywy. Nie mogłem się powstrzymać, by go nie obejrzeć. Zamiast portretu George'a Washingtona lub Abrahama Lincolna zobaczyłem rysunek świnki. Napis United States of America został zastąpiony przez United Swines of Avarice28. Na banknocie podano wartość zero dolarów. Gdy kelner zbierał banknoty, Stallman pociągnął go za rękaw.
"Jako ekstranapiwek dodałem jedno zero" - oświadczył z półuśmiechem na ustach.
Ogłupiały i nic nierozumiejący kelner zabrał banknoty ze stołu i z uśmiechem pośpiesznie się oddalił.
"Myślę, że możemy już iść" - powiedział Stallman.
Przypisy
- Święty wolnego oprogramowania - przyp. tłum.
- Patrz: Andrew Leonard The saint of Free Software, Salon.com (sierpień 1998): http://archive.salon.com/21st/feature/1998/08/cov_31feature.html.
- Patrz: Leander Kahney Linux's Forgotten Man, "Wired News" (5 marca 1999): http://www.wired.com/news/technology/0,1282,18291,00.html
- Patrz: "Programmer on moral high ground; Free software is a moral issue for Richard Stallman believes in freedom and free software". London Guardian (6 listopada 1999).
To tylko kilka przykładów religijnych porównań. Dotychczas najdalej idące porównanie możemy znaleźć u Linusa Torvaldsa, który w autobiografii (patrz: Linus Torvalds i David Diamond Just for Fun: The Story of an Accidentaly Revolutionary - HarperCollins Publishers, Inc., 2001, str58) pisze: "Richard Stallman jest bogiem wolnego oprogramowania".
Zaszczytną wzmiankę o Stallmanie znajdziemy u Larry'ego Lessiga, który w przypisie do swej książki The Future of ideas (Random House, 2001, str. 270) porównuje Stallmana do Mojżesza:
...był inny przywódca Linus Torvalds, który jak Mojżesz poprowadził ruch ku ziemi obiecanej przez ułatwienie rozwoju ostatniego elementu układanki systemu operacyjnego. Również Stallman jak niegdyś Mojżesz jest zarówno poważany i znieważany przez pobratymców z ruchu. Jest on nieprzebłaganym więc dla wielu również inspirującym przywódcą istotnie ważnego aspektu współczesnej kultury. Czuję głęboki respekt dla zasad i przekonań tej wyjątkowej indywidualności, jak również dla tych, którzy mają odwagę mu się przeciwstawiać, narażając się na jego gniew.
Podczas ostatniego wywiadu spytałem Stallmana, co sądzi o tych religijnych porównaniach. "Niektórzy rzeczywiście porównują mnie do starotestamentowych proroków, a to dlatego, że często ganili oni pewne społeczne praktyki. W kwestiach moralnych nie szli na żaden kompromis, nie można było ich przekupić i często traktowano ich ze wzgardą".
- Połączona z targami konferencja świata linuksowego, czyli firm i osób zainteresowanych tym systemem. Informacje można znaleźć pod adresem: http://www.linuxworldexpo.com- przyp. tłum.
- Patrz: jeden z poprzednich przypisów: Leander Kahney Linux's Forgotten Man.
- Nagroda Linusa Torvaldsa za służbę dla społeczeństwa - przyp. tłum.
- Dotyczy postaci z Gwiezdnych wojen - przyp. tłum.
- Wówczas myślałem, że to naukowa nazwa kwiatu. Kilka miesięcy później dowiedziałem się, że rhinophytophilia to humorystyczne nazwanie tego, co robił, czyli wsadzania nosa w kwiat i napawania się jego zapachem. Inne humorystyczne informacje o Stallmanie i kwiatach można znaleźć pod adresem: http://www.stallman.org/articles/texas.html
- Dim sum - rodzaj tradycyjnej kuchni chińskiej - przyp. tłum.
- Równy-do-równego lub rówieśnik-do-rówieśnika - przyp. tłum.
- Sędzia sądu dystryktowego - przyp. tłum.
- Amerykańskie stowarzyszenie przemysłu fonograficznego - przyp. tłum.
- Sąd apelacyjny 9. dystryktu - przyp. tłum.
- Patrz: "A Clear Victory for Recording Industry in Napster Case", komunikat prasowy RIAA (12 lutego 2001): http://www.riaa.com/PR_story.cfm?id=372
Powyższy adres WWW jest nieaktualny, przynajmniej w chwili tłumaczenia tego rozdziału książki. Z komunikatami prasowymi RIAA dotyczącymi sprawy Napstera można się zapoznać pod adresem: http://www.riaa.com/news/filings/napster.asp - przyp. tłum.
- Patrz: Mae Ling Mak "Mae Ling Story" (17 grudnia 1998): http://www.crack-monkey.org/pipermail/crackmonkey/1998q4/003006.html.
Na razie Mak jest jedyną kobietą, która jest skłonna mówić i pisać o tym, choć ustną relację słyszałem od kilku innych. Mak pomimo wcześniejszej niechęci, potem odłożyła na bok uprzedzenia i tańczyła ze Stallmanem na LinuxWorld w 1999 r.
- Patrz: Annale Newitz "If Code is Free Why Not Me?", Salon.com (26 maja 2000): http://archive.salon.com/tech/feature/2000/05/26/free_love/print.html.
- Patrz: Richard Stallman "The GNU Operating System and Free Software Movement", Open Sources (O'Reilly & Associates, Inc., 1999, str. 65).
- Patrz: http://www.hp.com.pl/doc/315 - przyp. tłum.
- Tokijska róża i japońskie chrząszcze. Ponieważ nazwa zespołu The Beatles pochodzi od zniekształconej pisowni słowa "beetles" ("chrząszcze", "żuki", potocznie "robaki"), można snuć rozważania na temat podtekstów ukrytych w nazwie wymyślonej przez Stallmana - przyp. tłum.
- "Weird" Al Yankovic lub "Weird Al" Yankovic - "weird" to "dziwaczny", ale podanie tłumaczenia "dziwacznego Ala Yankovica" nie oddaje atmosfery i stylu tego połączenia pseudonimu z imieniem i nazwiskiem. Ciekawych odsyłam pod adres internetowy: http://www.weirdal.com/ - przyp. tłum.
- Więcej filków Stallmana znajdziesz na stronie: http://www.stallman.org/doggerel.html. Aby posłuchać Stallmana śpiewającego "The Free Software Song", odwiedź stronę http://www.gnu.org/music/free-software-song.html
- Tutaj kulka z popcornów zlepionych melasą. Ciekawostką jest znaczenie slangowe, które podaję według internetowego suplementu do "Wielkiego słownika angielsko-polskiego PWN-Oxford": http://www.serwistlumacza.com/texts/poprawki.html
"cornball - raczej pierdoła niż poczciwiec, to drugie określenie trudno bowiem uznać za pejoratywne" - przyp. tłum.
- Prawa Jima Crowa - ustawodawstwo legalizujące segregację rasową w USA; nazwa od pogardliwego przezwiska Murzyna - Jim Crow. Więcej informacji pod adresem: http://encyklopedia.pwn.pl/32398_1.html - przyp. tłum.
- Malcolm X (właściwie Malcolm Little) - urodzony w roku 1926 przywódca nacjonalistycznego ruchu Murzynów w USA. Podczas odsiadywania kary za włamanie przyłączył się do więziennej sekty czarnych muzułmanów. Po wyjściu na wolność prowadził walkę z separatyzmem rasowym. Uznawał przemoc za usprawiedliwioną. Potem nieoczekiwanie zmienił poglądy i założył w roku 1964 Islamską Socjalistyczną Organizację Jedności, propagującą hasła solidarności rasowej. Rok później podczas przemówienia w Harlemie zginął prawdopodobnie z rąk członków Narodu Islamu - patrz następny przypis. W roku 1964 wydano jego książkę Autobiography of Malcolm X - przyp. tłum.
- Naród Islamu - murzyńska organizacja religijno-polityczna przez niektórych nazywana sektą, założona w roku 1931. Atakuje białych, głównie zaś Żydów, obarczając ich odpowiedzialnością za nędzę i upokorzenia, jakich doznaje znaczna część społeczności murzyńskiej. Jednym z jej aktywnych działaczy był Malcolm X. Wystąpił z niej po zmianie poglądów w roku 1964 - patrz poprzedni przypis. Więcej informacji można znaleźć w Internecie np. pod adresami: http://www.planetaislam.com/innowacje/nationofislam.html lub http://www.niniwa2.cad.pl/black.htm - przyp. tłum.
- W skrócie DMCA (Ustawa o prawie autorskim w środowisku cyfrowym) - informacja o jej wpływie na ruch wolnego oprogramowania można przeczytać po polsku na stronie http://www.gnu.org/philosophy/words-to-avoid.pl.html. Przytoczyłem w tekście nazwę w wersji angielskiej, gdyż zwykle tak jest podawana nawet w polskiej prasie (w przeciwieństwie np. do Światowej organizacji Handlu) - przyp. tłum.
- Gra słów nie do oddania po polsku; United States of America to Stany Zjednoczone Ameryki, a United Swines of Avarice dosłownie należałoby przełożyć jako "zjednoczone świnie chciwości", co po polsku brzmi dziwacznie - przyp. tłum.