Rozdział 5

Mały domek

Znacie zapewne wszyscy Mały Domek w parku. Jest to jedyny domek na świecie, który elfy zbudowały dla ludzi. Mało dzieci jednak widziało go naprawdę, może dwoje albo najwyżej troje, i to musiały w nim przenocować, bo inaczej nie mogłyby go zobaczyć. Bo kiedy dziecko się do snu układa, domku nie ma jeszcze wcale, a kiedy się obudzi z rana, widzi go jak na dłoni.

Tylko coś niecoś można zeń zobaczyć, a mianowicie światło w jego oknach, ale i to dopiero „po dzwonku”. Anielcia Clare (ta, co tak chętnie daje sobie plombować zęby, bo za to biorą ją do cukierni) widuje czasem po kilkaset świateł na raz. Zapewne w tej chwili elfy budują swój domek, bo teraz budują go każdego wieczora, ale co dzień w innej części parku. Anielci się wydawało, że jedno światełko było większe od innych, ale na pewno tego powiedzieć nie mogła, bo tyle innych świateł migotało i przesłaniało go, że trudno było rozpoznać, czy to jest to samo. Jeżeli jednak między światełkami migocącymi w Parku Leśnym jest jedno największe, będzie to z pewnością latarka Piotrusia Pana. Bardzo dużo dzieci widziało te światełka w parku, ale pierwszym dzieckiem, dla którego elfy zbudowały swój domek, była Tonia Mamering.

Tonia była zawsze niezwykłą dziewczynką, a już wieczorem stawała się wprost nadzwyczajną. Miała już cztery lata i w dzień zachowywała się jak inne dziewczynki w jej wieku. Cieszyła się bardzo, jeżeli jej sześcioletni braciszek Jaś pozwolił się jej bawić z sobą, naśladowała go we wszystkim i nie gniewała się wcale, jeżeli w zabawie poturbował ją nawet troszkę. W ogóle z Jasia była bardzo dumna, uważała go bowiem za ideał rozumu i dzielności. Potrafiła także pokazać, że ma nowe buciczki na nóżkach, w chwili gdy powinna była złapać rzuconą jej piłkę. Jednym słowem, w dzień Tonia podobna była do wszystkich małych dziewczynek.

Ale pod wieczór, kiedy zmrok zaczynał zapadać, dzieci zmieniały się najzupełniej. Tęgi, bajeczny Jaś, który w dzień tak przewodził nad młodszą siostrzyczką, raz po raz oglądał się na nią niespokojnie, bo im ciemniej robiło się w pokoju, tym mocniej błyszczały oczy małej Toni. Wzrok jej jaśniał spokojnym, tajemniczym blaskiem, a oczy Jasia pełne były lęku i grozy. W takiej chwili Jaś oddawał Toni najulubieńsze swoje zabawki (nazajutrz odbierał je z powrotem), a Tonia przyjmowała je z niedbałym uśmieszkiem. Dzieci wiedziały, że za chwilę każą im iść do łóżka, i to takim przerażeniem napełniało Jasia, a tak tajemniczą i pewną siebie czyniło Tonię. Bo ledwie niańka ułożyła dzieci do snu, Tonia robiła się wprost straszliwa. Zarówno prośby Jasia, jak i groźby matki i piastunki Aji przyjmowała tym samym niepokojącym uśmieszkiem. A ledwie starsi wyszli i zostawili dzieci w pokoju, którego mrok rozpraszała jedynie lampka nocna, Tonia siadała na łóżeczku i zaczynała szeptać:
– Pst... co to się rusza?
Jaś ją uspokajał:
– Toniu, Tonieczko, cicho, naprawdę nic się nie rusza... – i spiesznie wsuwał głowę pod kołdrę.
– Idzie! Idzie! Idzie na ciebie! – krzyczała Tonia. – Już jest koło twego łóżka, już kopytkami tupie w podłogę! Teraz cię weźmie na rogi! Jasiu, uciekaj, bo cię weźmie na rogi! – i głos jej był tak przejmujący, że Jaś przejęty śmiertelnym strachem, wyskakiwał z łóżka i boso, w koszulce nocnej pędził przez pokój i korytarz po schodach na dół. Ale kiedy po chwili 27

mama albo piastunka wracały z Jasiem na górę, żeby ukarać Tonię, Tonia już spała w najlepsze. I wcale nie udawała, że śpi, ale spała naprawdę i we śnie wyglądała jak mały aniołeczek, a to było najgorsze ze wszystkiego.

Do parku przychodziły dzieci codziennie. Prym we wszystkim trzymał naturalnie Jaś. Sądząc z tego, co mówił o sobie, był chłopcem niepospolicie odważnym, co niezmierną dumą napełniało małą Tonię. Byłaby bardzo pragnęła pokazać każdemu „na piśmie”, że jest rodzoną siostrą bohaterskiego Jasia. A już najwięcej imponowało jej, kiedy Jaś się przechwalał, że pozostanie w parku na noc, już po zamknięciu wszystkich bram przez stróża nocnego.