Pływający dom
Pewnej zimy stwierdziłem, że zamiast mieszkać na lądzie, wolę przenieść się do jakiejś łodzi. Ta decyzja, do której podjęcia ostatecznie zmusiły mnie okoliczności, była wynikiem moich mglistych marzeń, które snułem w wyobraźni już od wielu lat.
Wydaje mi się, że nie byłem jedyną osobą, która wpadła na taki pomysł. Każde dziecko, młodsze czy starsze, które kocha wodę, snuje wizje posiadania domu na wodzie, w którym może spędzić życie, bujając się na falach. Na różnych etapach życia osoba taka widzi się oczyma wyobraźni jako właściciel prawie każdego typu takiego domu — trójpokładowca ze wspaniałą galerią, łodzi mieszkalnej na Tamizie gotowej, by wejść na jej pokład, porzuconego szkunera, dwumasztowca z szerokim dziobem. Zacumuje swój przybytek na jakichś wybornych wodach, a kiedy mu się znudzi bezczynność, przeniesie się gdzieś indziej. Cywilizacja nigdy nie będzie miała nad nim władzy. Na dowód tego będzie żyć bez opłat oraz podniesie kotwicę i szybko się ulotni, jeśli pojawi się jakakolwiek sporna kwestia. Nie będzie też płacić czynszu żadnemu gospodarzowi. Za parę groszy kupi starą łódź, która da mu szczęście. Jej ściany będą mu służyć za schronienie przez całe życie, choć agent Lloyda może uznać, na podstawie pochłoniętych marynarskich żyć, że ta jednostka nie nadaje się do przemierzania głębokich wód.